Jak podaje Polski Instytut Ekonomiczny o 67,2 proc. w stosunku do 2021 r. spadła liczba wniosków kredytowych złożonych w październiku zeszłego roku względem października tego roku.
Wobec galopujących cen na rynku mieszkaniowym wszyscy zainteresowani „pójściem na swoje”, niestrudzenie zadają sobie pytanie, czy obecna sytuacja przyniesie spadki cen mieszkań?
Jak wskazują ekspertyzy Instytutu, maleje liczba projektów budowlanych w stosunku do lat ubiegłych. Spowolnienie w sektorze budowlanym powodują: wzrost cen paliw i energii, wyższe koszty zatrudnienia, wzrost cen komponentów i usług, a także koszty zaciągniętych już kredytów i pożyczek.
Zdaje się, że te same czynniki wpływają z kolei na spadek popytu na mieszkania. Przy tak drastycznym wzroście stóp procentowych (tylko w tym roku podniesiono je 11 razy) zaciągniecie kredytu przypomina grę w rosyjską ruletkę.
To co wydaje się interesujące z perspektywy potencjalnych kredytobiorców, to analiza historyczna za rok 2006, kiedy to borykaliśmy się z kryzysem związanym z pożyczkami wysokiego ryzyka, który wybuchł w Stanach Zjednoczonych i pociągnął za sobą większość europejskich krajów. Wówczas to cena mieszkania na rynku pierwotnym pierwotnie wzrosła np. w Poznaniu o 110 proc., w Olsztynie o 90 proc. w przeliczeniu na 1m², po to by zmaleć o 30 proc. (Poznań). W tamtym okresie ceny mieszkań sięgały 10-30 proc., utrzymując się na tym poziomie także w okresie pokryzysowym. Warto jednak przypomnieć, że dla polskiej gospodarki w tamtym okresie odnotowano jedynie łagodne spowolnienie.
Obecnie, mimo kryzysu nie odnotowano wyższej stopy bezrobocia, szacuje się więc, że spodziewane spadki czy też korekty cen mieszkań nie będą drastyczne, te bowiem okazują się nieprzewartościowane, a popyt na rynku mieszkaniowym nadal istnieje, zapewniają go także uchodźcy z Ukrainy.